Każdego dnia spotykamy dziesiątki a może i setki ludzi. Mijamy ich na ulicy, jedziemy z nimi autobusem lub tramwajem. Siedzimy obok nich w kawiarni czy w kinie. Czasem zwróci naszą uwagę jakiś przystojny mężczyzna lub piękna kobieta. Innym razem zauważymy, że ktoś ma ciekawy styl bycia, interesującą fryzurę lub specyficzny makijaż. Tak było i ze mną. Idąc ulicami obserwowałam ludzi.
Czasem siadałam w samotności w kawiarni przy herbatce i prowadziłam obserwacje. Przyglądałam się ludzkim zachowaniom, reakcjom, gestom, mimice twarzy. Aż pewnego dnia poczułam, że nie chcę być już tylko obserwatorem.
Rozpoczęłam więc etap pierwszy, czyli poszukiwania. Od wielu lat byłam sama. Jako zahukana była żona alkoholika myślałam, że nikt spoza tego kręgu mężczyzn nigdy się mną nie zainteresuje. I niestety pośród napotkanych na drodze poszukiwań panów wielu było alkoholikami. Z uporem maniaka odrzucałam ich wszystkich bez wyjątku. Czas mijał a ja nie znalazłam nikogo ciekawego i już miałam zrezygnować, gdy coś się zmieniło. Wysyłane we wszechświat myśli o poszukiwaniach ciekawych osób zaczęły powracać a za nimi pojawiali się ludzie. Mężczyźni i kobiety, młodzi i starzy, dojrzali i niedojrzali, ale wszyscy na swój sposób ciekawi. Szukali tak jak ja kogoś do swojego życia. Nadszedł więc czas na etap drugi, czyli rozmowy i spotkania.
Spędzałam przy komputerze wiele godzin. Toczyłam z moimi rozmówcami przedziwne dyskusje. Poznawałam ich poglądy na wiele spraw, ich spojrzenie na różne aspekty życia. Nawiązywałam co raz to bliższe internetowe znajomości, aż w końcu zdecydowałam, że czas poznać tych ludzi w realu i umówiłam się z kilkoma osobami. Niektórzy okazali się mocno niestrawni bądź to wizualnie, ponieważ wstawiali stare lub nieprawdziwe zdjęcia, bądź to okazywali się nie tym za kogo podawali się w rozmowach. Tak więc wiele z tych osób zostało przeze mnie usuniętych z grona potencjalnych bliższych znajomych. Ale pośród moich rozmówców było kilka osób wartych bliższej uwagi.
Władek zabierał mnie na wspaniałe kolacje, przy których toczyliśmy interesujące rozmowy na przeróżne tematy. Bardzo lubiłam te spotkania i nawet miałam co do nich jakieś oczekiwania, ale ostatecznie skończyły się i nasze drogi się rozeszły.
Andrzej był bardzo miłym wykształconym mężczyzną, ale jego gadatliwość była męcząca. Po kilku spotkaniach z żalem musiałam mu podziękować. Pozostaliśmy dobrymi znajomymi w Internecie i nawet czasem dzwoniliśmy do siebie na pogaduszki aż do momentu, gdy rak odebrał mu życie.
Filip przyjechał na spotkanie prześlicznym autem z ogromną różą czym ujął moje serce. Spotkaliśmy się kilka razy, ale ostatecznie zdecydowaliśmy, że choć świetnie nam się rozmawiało, to jednak nadajemy na innych falach i podtrzymywanie tej znajomości nie ma sensu.
Jurek był wysoki jak tyczka, więc byłam przy nim bardzo mała. Miał dziwne spojrzenie na życie, ale był zabawny i przypadliśmy sobie do gustu jako dobrzy znajomi i do dziś czasem rozmawiamy choć każde z nas ma swoje życie. Jurek nie nadawał się jednak na partnera dla mnie. Jego czarnowidztwo kompletnie do mnie nie pasowało, ale przypasowało innej kobiecie, z którą się związał co mnie bardzo ucieszyło, bo to dobry człowiek.
Znajomość z Mariuszem okazała się dla mnie zabójcza. Była pełna burzliwych zawirowań, zaskakujących zwrotów akcji, szalonych sytuacji. Książkowy romans bez przyszłości.
Czas upływał a moje poszukiwania nie dawały rezultatu. Postanowiłam na jakiś czas odpuścić i zaprzestać, dać szanse światu na pokierowanie sprawami. Los rzucił mnie zagranice. Znalazłam się w obcym kraju bez znajomości języka. Byłam wystraszona i zagubiona w miejscu, gdzie wcale nie uśmiechało mi się za długo pozostawać. Harowałam jak wół aż padałam na twarz. Nocami płakałam w poduszkę i pytałam Boga, czemu mnie tu wysłał. Ale odpowiedzi nie było. Pewnego wieczoru powróciłam do portalu randkowego. Zmieniłam lokalizację i rozpoczęłam przeglądanie. Liczba zainteresowanych mną osób była ogromna, ale po gruntownej i bezlitosnej selekcji zmalała do kilku osób. Rozpoczęłam randkowanie, ale nikt nie przychodził na spotkania. Nie wiedziałam co o tym myśleć, gdzie popełniałam błąd. Jak długo czekać na gościa? 5, 10, 15 minut? Przy kolejnej randce czekałam tylko 1 minutę i wróciłam do domu. Pozostał mi tylko jeden mężczyzna. Zapytałam czy nasza randka jest aktualna co potwierdził. Ja jednak wcale na nią nie poszłam. Założyłam, że tak jak jego poprzednicy nie przyjdzie.
Zadzwonił telefon.
– Gdzie jesteś? Czekam i zastanawiam się, czy cię nie zauważyłem, czy nie przyszłaś.
– Przepraszam, trochę się spóźnię, ale jestem w drodze – odpowiedziałam i zszokowana obrotem sprawy zaczęłam biegać po domu wybierając się naprędce.
W umówionym miejscu czekał na mnie niepozorny mężczyzna. W ręku trzymał bukiet czerwonych róż. Na końcówki łodyg róże założone miały pojemniczki z wodą co świadczyło, że nie kupił ich w markecie a w kwiaciarni. Coś poruszyło się w moim wnętrzu. Mężczyzna zaprosił mnie do kawiarni na kawę i ciastko. Rozmawialiśmy o wszystkim a czas szybko mijał. Postanowiliśmy spotkać się ponownie i ponownie i kolejny raz. Przyjeżdżał swoją srebrną Jettą i zabierał mnie w różne miejsca pokazując mi Anglię. Czułam się jak małe zwierzątko, które próbuje zobaczyć wielki świat.
Czas mijał a ja nie mogłam uwierzyć, że istnieje ktoś taki jak Zbyszek. Mężczyzna, który chciał tylko być dla kogoś ważny w zamian dając całego siebie. Ja, jako że sporą część życia spędziłam u boku pijaka, znałam tylko stres i biedę. On zaś sporą część życia spędził sam w dzień śpiąc a nocą ciężko pracując. Tak więc spotkało się dwoje zagubionych w życiu ludzi, poszukujących swojej drugiej połówki i bezpieczeństwa.
Pewnego dnia pojechaliśmy na kawę. Był początek zimy. Ubrałam sukienkę i buty na obcasie. Żadnej czapki, szalika ani rękawiczek. Typowo na randkę. Po dotarciu na miejsce, na parkingu zobaczyliśmy pierwszy śnieg. Jakaż była moja radość.
– Zobacz, śnieg! Chodź, ulepimy bałwana!
– Ale zobacz, ile go jest. Za mało.
– To nic! Ulepimy małego!
No i ulepiliśmy malutkiego bałwana, niespełna pół metra wysokości. Byłam zmarznięta i miałam czerwone, skostniałe dłonie, ale radość moja była ogromna. Miałam mojego bałwana. A potem siedzieliśmy przy kawie i rozmawialiśmy o Anglii a ja grzałam ręce o gorący kubek. Opowiadał o swoich wycieczkach i o życiu tutaj a ja słuchałam i chłonęłam wszystko jak gąbka. Bałam się Anglii i anglików, bo nic o tym kraju ani o jej mieszkańcach nie wiedziałam i nie znałam ich języka. Zbyszek był dla mnie jak otwarte drzwi do innego świata.
– A może pojedźmy nad morze – zaproponował.
– Nad morze? A to daleko jest?
– No trochę się jedzie, ale to nie koniec świata – odpowiedział z uśmiechem. Zamówimy pokój ze śniadaniem i zostaniemy tam na noc. A wieczorem pójdziemy w miasto i gdzieś się zabawimy.
Poczułam strach. Nigdy nie byłam w hotelu na noc z nikim obcym. Ale ciekawość zobaczenia kawałka wielkiego świata wygrała.
– Ok, to pojedźmy! A gdzie?
– Weston super Mare. Może być?
– A ładnie tam jest?
– Tak, ślicznie.
– To zdecydowane. Jedziemy!
Czas spędzony w Weston super Mare był bajeczny. Cudowne widoki. Prześliczny zachód słońca i romantyczny spacer po nadmorskim deptaku pozostawiły mi niezapomniane wspomnienia. I choć czas był jeszcze wczesno wiosenny i pogoda nie rozpieszczała nas ciepłem, nie żałowaliśmy ani chwili spędzonej razem. A wieczorem… poszliśmy do pubu… na piwo. Niby nic takiego a bawiliśmy się wyśmienicie. Nieco tanecznej muzyki i radosne podniecenie chwilą wprawiło nas w doskonały humor, więc zabawa była przednia, mimo że żadne z nas nie potrafiło tańczyć. A na koniec udanego dnia zrobiliśmy sobie nocny spacer po mieście. Co to była za romantyczna wyprawa. Światła latarni miejskich i neony witryn sklepowych dodawały miastu niebywałego uroku.
Zbyszek chwycił mnie delikatnie za rękę a ja poczułam, że nie da mi już odejść. Od tamtej chwili chodziliśmy trzymając się za ręce jak para nastolatków.
Następnego razu umówiliśmy się w mieście pod zegarem w dobrze znanym mi już miejscu. Byłam pewna, że już znam miasto, więc wybrałam drogę na skróty. W pewnym momencie zorientowałam się, że nie wiem, gdzie jestem. Ogarnął mnie niepokój. Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu jakiś znanych mi punktów odniesienia, ale strach narastał a w oczach pojawiły się łzy. Kręciłam się w kółko aż dopadła mnie panika. Zadzwonił telefon.
– Gdzie jesteś?
– Nie wiem, nie wiem, gdzie jestem! – odparłam płacząc.
– Jak to nie wiesz?
– Zgubiłam się – powiedziałam.
– Zaraz cię znajdę tylko poszukaj tablicy z nazwą jakiejś ulicy i zostań przy niej.
Podałam Zbyszkowi ulicę i czekałam kręcąc się niecierpliwie a z oczu płynęły mi potoki łez. Zdałam sobie sprawę, że nie zapamiętuję już tak jak dawniej a informacje ulatują z mojej głowy zbyt szybko, szczególnie te z pamięci krótkotrwałej. Skupienie uwagi kosztuje mnie wiele wysiłku. Zaczęłam bać się o swoją przyszłość.
Zbyszek odnalazł mnie i uspokoił a ja wtuliłam się w niego jak małe pisklę w kwokę. A kiedy poczułam się znów bezpieczna, wręczył mi bukiet czerwonych róż i powiedział:
– Wiesz, że cię kocham robaczku?
– Tak – odparłam.
Od tamtej pory Zbyszek jest podstawą mojego szczęśliwego życia. A ja… kocham tego niepozornego mężczyznę z bukietem czerwonych róż.
Polecam również:

Lata powojenne, miłość i choroba Alzhaimera. Poznaj koleje życia i wielkiej miłości Michała i Helenki.